Feeder, Picker i Wędkarstwo gruntowe

Leszcze z Jeziora Dąbie

reklama

Lubię smak rywalizacji więc gdy dostałem zaproszenie z zaprzyjaźnionego Koła PZW na zawody o Puchar Prezesa bez wahania się zgodziłem. Miejscem zawodów miało być Jezioro Dąbie. Akwen dobrze mi znany, jednak raczej z letnich wypadów kąpielowych. Wędkarsko była to dla mnie tajemnica, co prawda łowiłem tam parę razy, ale bez większego, wędkarskiego ciśnienia.

Niewielkie, ale piękne

Jezioro Dąbie to 34 ha lustra wody, która jest dość chimeryczna i trudna technicznie, ale z opowieści wiedziałem, że jak się dobrze trafi i pokombinuje, to może odwdzięczyć się pięknymi rybami. Od północnej strony jeziora dla wędkarzy udostępnionych jest około dwudziestu kładek na których właśnie mieliśmy rozegrać zawody. Brzegi jeziora porośnięte są wysoką trzciną, więc gdyby nie kładki nie byłoby dostępu do wody. Ma to swoje plusy, bo jest bardzo naturalnie. Ma też minusy, bo ograniczona ilość miejsca powoduje, że nie rozegramy tutaj żadnej większej imprezy wędkarskiej.

Leszcze z Jeziora Dąbie
Jezioro Dąbie i moje stanowisko.

Czasu na jakikolwiek trening nie było, postanowiłem więc zasięgnąć trochę informacji od znajomych, którzy już wcześniej uczestniczyli w zawodach na tym akwenie. Z informacji jakie uzyskałem można było wywnioskować, że głównymi gatunkami, które się łowi jest mała i średnia płotka oraz krąp. Podstawową metodą połowu jest wędka bez kołowrotka typu bat o długości 7-8 i więcej metrów. Pomosty które wychodzą w wodę na około 10 metrów dają od razu 4-6 metrową głębie, stąd użycie krótszej wędki jest utrudnione. Drugą, mniej popularną metodą na tym łowisku jest odległościówka, na którą można połowić leszczyków w przedziale 200 – 400 gram. Te informacje musiały mi wystarczyć. Zdecydowałem postawić wszystko na jedną kartę, skupić się na leszczykach i tutaj szukać swojej szansy na uzyskanie kilkukilogramowego wyniku.

Spontaniczność i wędkarska intuicja

Nastał dzień zawodów, spakowałem się w moje kombi i wyruszyłem. Abstrahując… kiedyś na nockę jechało się w czterch fiatem 126p i wszystko się mieściło, a teraz samemu w duże auto ciężko się spakować, ale nie o tym… .  Po godzinie jazdy byłem na miejscu. Większość uczestników była już gotowa do rozpoczęcia rywalizacji i spędzała czas do „pierwszego gwizdka” na rozmowach o taktyce i nowych nabytkach wędkarskich. W towarzystwie ciepłej herbaty miło upłynęło nam tych kilka kwadransów do losowania stanowisk.

Wylosowałem stanowisko numer 18, czyli drugie od końca, albo od początku, o kolejności niech zdecyduje rywalizacja. Kładka którą trafiłem, była jedną z mniej wysuniętych w stronę jeziora, przy małym zakolu. Za bardzo zmartwiony tym faktem nie byłem, z reguły stanowiska skrajne są teoretycznie lepsze niż w środku, ale tylko teoretycznie, bo już nie raz się przekonałem, że ze środka można wygrać zawody. Metoda na którą postawiłem zaskoczyła wszystkich w dniu zawodów. Postanowiłem łowić na „klasyka” czyli delikatny feeder. Widziałem delikatne uśmiechy ze strony kolegów, czyli raczej nikt z obecnych nie próbował tutaj w ten sposób wędkować lub nie osiągnął dobrych rezultatów. Stałem się więc trochę niepokorny utartym schematom. Sytuacja była dla mnie jasna: albo wygrana z przytupem albo w oczach pozostałych będę już do końca „dziwolągiem”.

Nęcenie i czas start !


Po wygruntowaniu łowiska postanowiłem zanęcić dwie linie, na 30 i 40 metrze. Oba obszary tą samą, dobrze domoczoną i zamelasowaną, jasną leszczową zanętą, z niewielką ilością topionych białych robaków. Użyłem mieszanki dwóch zanęt: Lorpio Super Leszcz Special i klasyki od Marcel Van Den Eynde czyli G5. Całość mocno dopaliłem piernikiem i dociążyłem jasną gliną rozpraszającą. Zanęty miałem sporo, zamysł był taki by podać większą ilość od razu, ale chciałem być gotowy również później podać wraz z nią jokersa lub pocięte gnojaki.

Nastał czas nęcenia. Na początek podałem pięć dużych koszy z mieszanką zanęty z robakiem. Chwilę później mieliśmy już sygnał rozpoczynający zawody. Pierwsze pół godziny nie zwiastowało wielkich łowów, gdyż złowiłem zaledwie płotkę i krąpia. W tym czasie zawodnik ze stanowiska obok dosyć systematycznie odławiał niewielkie płotki. Z rozmyślań nad słusznością mojej taktyki wyrwało mnie ostre branie i tuż po zacięciu wiedziałem, że będzie to już większa sztuka niż te wcześniejsze. Na brzegu zameldował się pierwszy leszczyk taki koło 400 gram i tym samym dogoniłem sąsiada z wagą złowionych ryb. Od tej pory systematycznie, mniej więcej co pięć minut meldowały się kolejne. Po dwóch godzinach zawodów brania zaczęły ustawać więc postanowiłem donęcić moje stanowisko, a w tym czasie sprawdzić bliżej co się dzieje. Brania zaczęły się natychmiast, natomiast był to sam mały krąp. Szybko wróciłem więc na swoje wcześniejsze poletko, w nadziei na łowienie coraz większych leszczy. Wielkie ryby nie wpłynęły w zanęcone łowisko, ale średnie leszcze pojawiły się znowu. By nie ryzykować kolejnej przerwy w braniach zmieniłem koszyk na większy typu bullet, dzięki czemu szybciej opadał na dno i na dnie zostawiał więcej mieszanki.

Co na haczyku ?

Przynętą, którą dominowała w trakcie łowienia nie był gnojak czy biały robak jak by się można było tego spodziewać. Tego dnia najlepiej spisywały się dwie „kanapki”. Kaster zapięty dwiema pinkami lub trzy, cztery ochotki zapięte pinką. Bez tej kombinacji nie uzyskałbym tej ilości brań. Sam robak nie był tego dnia rozwiązaniem. Wędzisko którego używałem to mój ulubiony Feeder Atrax Medium Light 330 cm długości i 55 gr ciężaru wyrzutu. Jest to bardzo delikatny kij z paraboliczną akcją. Przy odpowiednim kołowrotku, z dobrym hamulcem, idealnie nadaje się pod plecionkę. Lubie jej używać, tego dnia stosowałem rozmiar 0,10 mm. Używając plecionki stosuje przypon strzałowy z żyłki o rozmiarze 0,18mm. Koniec zestawu to już klasyczna „skrętka” z długim przyponem i małym haczykiem Ownera w rozmiarze 18.

Trafiłem w „dychę”

Ryby łowiłem już systematycznie do końca zawodów, spodziewałem się więc dobrego wyniku. Nie wiedziałem jednak jak połowiła reszta zawodników. Kiedy przyszedł czas ważenia na moim stanowisku, sędzia oznajmił mi, że najlepszym do tej pory wynikiem jest 5 kg. Byłem dobrej myśli. Spodziewałem się miejsca na podium. Kiedy podniosłem moją siatkę z rybami ogarnęło mnie jednak spore zaskoczenie, musiałem mocno się zaprzeć i siła sugestii podpowiadała, że jest tam dobre ponad 10 kg ryb. Nie myliłem się, choć ciągle nie były to dokładne szacunki bo waga zatrzymała się dopiero na 16 kg. Na ten wynik złożyło się około 40 ryb, z których największy leszcz ważył około 1 kg i jak się okazało dał mi też puchar za największą rybę zawodów.

Leszcze z Jeziora Dąbie
Gdy w łowisko wejdzie ławica leszczy tak się kończy wędkowanie.
Leszcze z Jeziora Dąbie
Wyniki mojego warzenia !

Wygrana z tak dużą przewagą dała mi wiele satysfakcji. Gratulacji i niedowierzań ze strony innych zawodników nie było końca. Kolejna lekcja klasycznego feedera za mną i choć nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, bo stosuję ją dopiero drugi sezon to lubię po nią sięgać. W końcu każdy ma jakiś swój ulubiony sposób, zestaw czy metodę.

Leszcze z Jeziora Dąbie
Tak smakuje zwycięstwo !

Jeszcze dwa słowa na koniec: nie wolno poddawać się stereotypom, bo czasami najprostsze może okazać się też najskuteczniejsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *