Feeder, Picker i Wędkarstwo gruntoweWędkarstwo karpiowe

Method feeder – moje początki

reklama

– Jedziemy na karpie? – zapytał kumpel. Od tych słów zaczęła się przygoda z tymi nieznanymi mi wtedy rybami. Może nie do końca nieznanymi, bo któż z wędkarzy nie wie jak wygląda karp, jednak dotąd nigdy ich łowiłem. Łowienie karpi kojarzyło mi się z kilkudniowymi zasiadkami, wywożeniem dziesiątek kilogramów gotowanej kukurydzy, pelletu i kulek proteinowych, rozbijaniem obozowiska i czekaniem godzinami, a nawet dniami na branie. To nie dla mnie, tak wtedy myślałem. Obraz mojego wędkarstwa był zgoła inny, nawet jeśli wybierałem stacjonarne metody połowu, to zawsze na łowisku byłem aktywny. Palec musi być cały czas na spuście, coś musi się dziać. To trzeba przerzucić, to za nęcić, zmienić grunt. Branie może nastąpić w każdej chwili, a ja muszę być w każdej chwili gotowy by je zaciąć.

Method feeder – moje początki
Nawet tak małe karpie są bardzo waleczne.

Stało się

Jednak pojechaliśmy. Wybór padł na pobliskie łowisko specjalne Admar. Zbiornik średniej wielkości, z trzema niewielkimi wysepkami. Woda dobrze przygotowana dla wędkarzy, z altankami w razie deszczu lub dużego skwaru. W sezonie czynny jest mały sklep-bar w którym można coś zjeść lub kupić coś do picia, obok znajduje się miejsce przeznaczone dla najmłodszych. Jest boisko, piaskownica, trampolina, gokarty. Bardzo fajne miejsce na rodzinne wypady. Coś innego niż moje wędkarstwo, do tej pory oddalone raczej od miejskiego zgiełku. Udało mi się zarazić tym miejscem również moją Żonę i tak do dziś łącze przyjemne z pożytecznym. Mogę połowić ale i spędzić czas z najbliższymi.

Method feeder – moje początki
Łowiska specjalne również potrafią być piękne.

Spakowałem dwie gruntówki, kilka ciężarków, duże haki i pół wiadra gotowanej kukurydzy. Dziś z perspektywy czasu wiem, że byłem marnie przygotowany i trochę też zlekceważyłem łowisko specjalne. Przecież to miała być dziura pełna ryb, biorących na wszystko. Oczywiście moja wyprawa skończyła się zerowym dorobkiem, natomiast miałem dużo czasu, aby podpatrywać ludzi, którzy łowili ryby. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłem jeden zestaw na który wędkarz ze stanowiska obok wyciągnął niedużego karpia. Jakiś dziwny koszyk, krótki przypon, na końcu włos i gumka.

Wnioski, wnioski, wnioski…

Po powrocie długo siedziałem i rozmyślałem jak się przygotować na następny wyjazd, nie mogłem tego tak zostawić. Moja wędkarska ambicja i ciekawość na to nie pozwalała. Przy drugim wyjeździe gruntówki zostały w domu, a zabrałem mocne feedery z nawiniętą plecionką. W sklepie wędkarskim zakupiłem koszyki do methody, przypony z żyłki 0,20 mm, kilka opakowań pelletu, zanętę i pojechałem znowu. Na miejscu przygotowałem wędkę, domoczyłem zanętę i byłem gotowy na karpie. Miałem tego dnia siedem brań, złowiłem jednak tylko jednego małego karpika, reszta spadła albo odpłynęła z przyponem. Było lepiej niż ostatnio, lecz dalej zachodziłem w głowę, co jest nie tak. Olśnienie przyszło już w drodze do domu. Ryby gubiłem prawdopodobnie z powodu braku amortyzacji. Rozciągliwość plecionki przecież jest zerowa, postanowiłem więc wrócić do żyłki i całkowicie odchudzić mój zestaw. Liczyłem też na to, że finezyjne łowienie, prócz bezpieczeństwa podczas holu, da mi też więcej frajdy.

Method feeder – moje początki
Najczęściej łowiony rozmiar karpi.

Przy kolejnej wyprawie nie byłem już tak pewien siebie jak na poprzedniej. Niby zarzucić i czekać na karpia w wodzie gdzie go pełno. Takie proste… powiedział ktoś, kto nigdy nie był na rybach.

Rozsiadłem się wygodnie na fotelu, zarzuciłem wędkę i otworzyłem puszkę napoju, w oczekiwaniu na branie. Ogólnie na łowisku się coś działo, ale moja przynęta jakoś nie robiła na rybach wrażenia. Postanowiłem coś zmienić na haku i przerzucić zestaw w nieco dalsze partie wody. Zwinąłem wędkę i dowiedziałem się co było przyczyną braku zainteresowania ryb. W moim koszyku dalej zalegał zanęta, która się z niego nie uwolniła i to co dla ryb najlepsze, czyli przynęta była dla niech nie widoczna. Niby mało istotna sprawa, ale jak damy za dużo wody do zanęty lub pelletu do methody, to zawartość koszyka na nim zostanie. Jeśli zbyt mało to sucha mieszanka spadnie przy uderzeniu o lustro wody. Domoczyłem kolejną porcję zanęty, uważając by tym razem jej nie przemoczyć i ponownie posłałem zestaw w łowisko.

Method feeder – moje początki
To jest właśnie to. Ten moment !

Dzień skończyłem z 5 karpiami w okolicy 2 – 4 kg, byłem bardzo zadowolony. Był to pierwszy „udany” wyjazd i kolejna lekcja łowienia na methodę.

Dwa słowa o sprzęcie

Po kilku wyjazdach doszedłem też do kilku wniosków odnośnie sprzętu. Wędka musiała być o akcji progresywnej lub półparabolicznej przy łowieniu na odległościach powyżej 60 m. Paraboliki ciężko się ładują i co się z tym wiąże, trudno celnie rzucać na dalsze odległości, a w moim łowisku właśnie tam należało szukać ryb. Na bliższych dystansach lepszym rozwiązaniem wydaję się być wędka o akcji parabolicznej, wybacza dużo więcej dzięki swojej spolegliwości i mniej ryb z niej spada podczas holu. Kołowrotek o wielkości 4000-5000 w zupełności wystarczy, ale jego hamulec musi działać płynnie i przy częstych odjazdach większy karpi nie może nas zawieść. Na kołowrotku nawinięta żyłka o średnicy 0,25 mm daje nam komfort łowienia i holu.

Method feeder – moje początki
Karp pełnołuski. Pamiętajmy o macie do odhaczania ryb.

Wędkarstwo trzeba czuć

Każdy człowiek który chce osiągnąć sukces w tym co robi i nie mówię tu tylko o wędkarstwie, bo dotyczy to wszystkiego co w życiu robimy, musi to kochać i się temu w jakimś stopniu poświęcić. Przykładowo, człowiek który nigdy nie biegał ma promil szansy na przebiegnięcie maratonu. Jest to oczywiste dlatego, jeśli podchodzi do sprawy poważnie, trenuje, pokonuje coraz większe dystanse w coraz to krótszym czasie i z każdym kolejnym treningiem staje się coraz lepszy. Tak samo jest w wędkarstwie. Kolejne wyprawy, kolejne doświadczenia, chęć rozwijania się. Tylko w ten sposób możemy dojść do nowych wniosków, nowej wiedzy i łowić skutecznie.  

Oczywiście można pojechać bez wstępnego przygotowania, z przypadkowym sprzętem i złowić kilka ryb. Nie lubię jednak zdawać się na przypadek. Jeżeli chcemy się rozwijać, jeździć na zawody, mieć dużo brań, holować dużo ryb, to trzeba poświęcić czas. Każdy wyjazd daję na lekcję wędkowania, każda kolejna wyprawa uczy nas czegoś nowego, a najwięcej ta, która kończy się bez brania. Nawet najwartościowsza wiedza wyczytana w internecie nie zastąpi treningu nad wodą. To tam znajdziesz swoją ulubioną mieszankę zanęty, swoją ulubioną przynętę, jej najskuteczniejszy aromat czy kształt.

Łowienie metodami stacjonarnymi nie musi być związane z przywiązaniem do wędkarskiego krzesełka. Każdy wędkarz ma swoje preferencje. Są tacy, którzy potrafią przez 30 godzin nie wyciągnąć zestawu z wody, by w 31 godzinie zaliczyć odjazd wielkiego karpia. Są tacy, w tym ja, którzy aktywnie poszukują rozwiązań, by kontakt z rybami był systematyczny, a nad wodą ręce były pełne roboty. Znajdź swoją drogę i łów tak, jak sprawia Ci to przyjemność, do swoich wniosków dochodź nad wodą i… sprawdź method feeder.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *